Polska od lat 90., kiedy tu przyjechałem, zmieniła
się; wtedy mało kto mówił po angielsku,
obcokrajowców traktowano jak egzotykę, było
więcej rasizmu. Teraz jest inaczej, ale nadal w
Polakach jest za dużo zawiści – ocenia w rozmowie
z PAP urodzony w Nigerii poseł John Godson.
PAP: Co Pana najbardziej zaskoczyło, gdy Pan po raz
pierwszy przyjechał do Polski?
John Godson: Po pierwsze, temperatura. Przyjechałem w lecie w 1993 roku, ale mimo to było
chłodno. Przynajmniej ja tak to odebrałem. Po drugie, niewielu ludzi mówiło po angielsku.
Pamiętam, jaką trudność stanowiło dla mnie dojechanie z Warszawy do Katowic. Zaskoczeniem był
dla mnie także sposób, w jaki ludzie pokazywali, że się kochają, czyli że dają kwiaty, trzymają się
za ręce, całują na ulicy.
PAP: To było dla Pana coś nowego?
J.G.: Tak. W Nigerii prędzej można zobaczyć dwóch chłopaków trzymających się za ręce niż
chłopaka trzymającego dziewczynę.
PAP: Co Pana zdaniem najbardziej Polskę odróżnia od innych krajów?
J.G.: Na pewno różnice między Polską a innymi krajami, zwłaszcza zachodnimi, z upływem czasu
zacierają się. Kilka lat temu różnice były większe niż dziś. Kiedyś inaczej traktowano osoby z
zagranicy, bardziej były szanowane, może z uwagi na to, że posiadały przysłowiowe dolary.
Zarazem osoby z zagranicy stanowiły większą egzotykę. Pamiętam, że kiedy w latach 90.
wykładałem na Politechnice, moi studenci ośmielili się poprosić, czy mogą dotknąć moich włosów.
Tego dzisiaj już nie ma. Wydaje mi się, że nadal negatywną cechą Polaków jest bezinteresowna
zawiść. W innych krajach, kiedy ktoś odnosi sukces, ludzie na ogół cieszą się z nim i podziwiają. W
Polsce od razu pojawiają się podejrzenia, że oszukał albo doszedł do tego w nieuczciwy sposób.
Przez to ludzie boją się sukcesu.
PAP: Albo przynajmniej boją się chwalić sukcesem.
J.G.: Tak, boją się pokazywać ten swój sukces. Uważam, że powinna być prowadzona kampania
społeczna, by to zjawisko ograniczać. W Polsce zbyt często gloryfikuje się porażkę, biedę.
Oczywiście są sytuacje, gdy przegrani są bohaterami. Ale trzeba też nauczyć się, jak cieszyć się z
sukcesów.
PAP: Mówi Pan, że studenci chcieli kiedyś dotknąć Pana włosów. Czy spotkał się Pan w Polsce z
rasizmem?
J.G.: Spotkałem się parę razy z różnymi przykrościami, kilka razy byłem pobity, zwłaszcza na
początku pobytu. Ale nigdy nie traktowałem tego jako rasizmu. Nazywam to “niskie kompetencje
międzykulturowe”. Wynikają one z niewiedzy i z braku kontaktu z inną kulturą. Po II wojnie
światowej Polska była krajem homogenicznym pod względem etnicznym. W czasach komunizmu
trudno było wyjechać za granicę, potrzeba było do tego zgody instytucji państwa. To wszystko
miało na to wpływ. Teraz Polska jest krajem otwartym, ludzie dużo podróżują i widzę większą
otwartość. Dla mnie większym problemem niż nietolerancja na tle koloru skóry była nietolerancja
religijna. Byłem 10 lat pastorem i były momenty w latach 90., że źle patrzono na wszystko, co jest
niekatolickie. Nazywano to sektami. Na tym tle chyba bardziej ucierpiałem niż w powodu koloru
skóry. Ale to też się zmienia.
PAP: Jak Pan ocenia religijność w Polsce? Czy jest jakoś specyficzna?
J.G.: Jest bardziej kontemplacyjna i nie chcę użyć słowa schizofreniczna, ale taka wewnętrznie
sprzeczna.
PAP: Chce Pan powiedzieć, że ludzie z jednej strony chodzą masowo do kościoła, a z drugiej nie
przestrzegają zasad religijnych?
J.G.: Tak. W kościele są święci i bogobojni, składają ręce, a po wyjściu z kościoła pokazują inne
oblicze. Zostałem ukształtowany przez inną duchowość. W ramach której to, co się pokazuje w
kościele, jest tożsame z tym, co się pokazuje na co dzień. Może też bliższa mi jest taka religijność
ekspresyjna, radosna, a mniej kontemplacyjna.
PAP: Dlaczego zdecydował się Pan w Polsce osiedlić na stałe?
J.G.: Codziennie zadaję sobie takie pytanie (śmiech). Trudno mi powiedzieć. Po prostu czuję się w
Polsce jak w domu. Byłem w ponad 40 krajach na pięciu kontynentach, ale nigdzie nie czułem się
tak w domu jak w Polsce. Oczywiście są takie momenty, kiedy zadaje sobie pytanie, co ja tutaj
robię. Gdy spotykam się z przypadkami “bezinteresownej życzliwości”. Wtedy zastanawiam się, czy
w ogóle chcę tutaj mieszkać. Ale tutaj mam rodzinę, mieszkam 21 lat i na razie chcę mieszkać
dalej.
Rozmawiał Piotr Śmiłowicz, Polska Agencja Prasowa