Pod koniec lat 80. w Pekinie prawie nie było
samochodów, wszyscy chodzili w jednakowych
mundurkach, a obcokrajowców traktowano jak
święte krowy. Teraz szerokie pekińskie ulice są
ciągle zakorkowane, a coraz bogatsi Chińczycy
spoglądają na cudzoziemców z góry – opowiadają
PAP Polacy, którzy mieszkają w stolicy Chin od
prawie trzech dekad.
– To jest zupełnie inne miasto! Kiedy przyjechałam, to była
wiocha pełna jednopiętrowych hutongów – mówi PAP korektorka z polskiej redakcji Chińskiego
Radia Międzynarodowego Katarzyna Harrold, związana z Pekinem od 1986 roku. Hutongi –
tradycyjna pekińska zabudowa, składająca się z niskich domków z charakterystycznymi dachami i
malowniczych, wąskich uliczek – zachowały się do dziś w ścisłym centrum, ale w wielu częściach
stolicy wyburzono je, by na ich miejscu postawić biurowce i bloki mieszkalne.
W połowie lat 80. najwyższą konstrukcją w mieście był stojący nieopodal polskiej ambasady
prostokątny biurowiec CITIC, nazywany „domem z czekolady” ze względu na brązowy kolor. Teraz
jego 29 pięter na nikim już nie robi wrażenia, a coraz liczniejsze, wznoszone za miliardy juanów
ekstrawagancje architektoniczne – takie jak siedziba telewizji CCTV, nazywana „wielkimi majtkami”
czy przezywany „wielkim jajem” Teatr Narodowy – wywołały ostatnio sprzeciw samego prezydenta
Xi Jinpinga, który wypowiedział się przeciwko „dziwacznym budowlom”.
O rozwoju Pekinu, jak słoje o wzroście drzewa, świadczą budowane kolejno obwodnice, które
coraz większym kołem okrążają centralny plac Tiananmen. W 1986 roku miasto budowało trzecią
obwodnicę. Obecnie jest ich już sześć, przy czym ostatnia ma 220 km długości, a kolejna – siódma
– ma być oddana do użytku w przyszłym roku.
W latach 80. i 90. po Pekinie jeździły głównie rowery, których teraz prawie nie widać. Harrold
wspomina, że chociaż Chińczycy w połowie lat 90. przesiedli się z rowerów na auta, prowadzili je
tak jak rowery, czyli wjeżdżali pod prąd albo zatrzymywali się na środku drogi na pogaduchy,
blokując ruch. Już tego nie robią, ale samochodów jest tak wiele, że nawet wielopasmowe ulice i
obwodnice nie są w stanie uwolnić miasta od korków.
Wraz ze wzrostem gospodarczym i podwyższaniem się poziomu życia mieszkańców Pekinu
gwałtowne zmiany następowały również w sferze światopoglądowej. – Trzymanie się za ręce przez
chłopaków było wyrazem przyjaźni. Natomiast nie było widać żadnych par publicznie trzymających
się za ręce, nie mówiąc już o całowaniu – mówi o sytuacji sprzed 20 lat Harrold.
– Szaroburo, wszyscy w mundurkach. Zero restauracji, zero klubów – wspomina Pekin lat 80.
przedsiębiorca Tomasz Kisiel, który również mieszka tam od 1986 r. W mieście nie było wtedy
dostępu do zachodniej kultury, a Kisiel do dziś pamięta moment, kiedy kupił swoją pierwszą kasetę
z muzyką, przeszmuglowaną z Singapuru przez marynarzy.
Dopiero pod koniec dekady otwarto pierwszą dyskotekę – Joanna’s w hotelu Lido, która
natychmiast stała się centrum kultury dla obcokrajowców. Właśnie tam zastała Kisiela wiadomość
o rozpoczęciu krwawej akcji wojska i policji przeciwko studentom protestującym na placu
Tiananmen w nocy z 3 na 4 czerwca 1989 roku. – Przerwali imprezę. DJ powiedział, że na
Tiananmen wjechały czołgi – wspomina przedsiębiorca, który tamtej nocy z trudem przedostał się
motorem do domu przez zablokowane miasto.
Ewolucji uległo również podejście Chińczyków do obcokrajowców – od izolacji, przez uwielbienie,
aż po obojętność czy nawet niechęć.
W latach 80. i 90. obcokrajowcom było wszystko wolno – mówi Kisiel, dodając, że nie zdarzało się
na przykład, by policjanci karali cudzoziemców za wykroczenia drogowe. Natomiast przeciętni
Chińczycy traktowali obcokrajowców jak powietrze, całkowicie się od nich izolowali. Do interakcji
dochodziło jedynie pod Sklepem Przyjaźni, chińskim odpowiednikiem Pewexu, do którego wstęp
mieli tylko cudzoziemcy. Chińczycy stali pod sklepem i prosili ich o pomoc w zakupie towarów
niedostępnych nigdzie indziej.
Wszystko zmieniło się w ciągu dekady dynamicznego rozwoju. O ile wcześniej biedne Chiny
potrzebowały zagranicznych specjalistów i agentów handlowych, by rozwijać swój przemysł i
gospodarkę, teraz obcokrajowcy stają się zbędni. W latach 90. – Chińczycy zaczęli się ośmielać, a w
tej chwili patrzą na nas z góry – ocenia Kisiel.
Podobne odczucia ma mieszkająca w Pekinie od ponad 20 lat pracownica kancelarii prawnej
Renata Inokomis. Jej zdaniem niechęć Chińczyków do obcokrajowców znacznie nasiliła się po
igrzyskach olimpijskich w Pekinie w 2008 roku. – Nacjonalizm obudził się po olimpiadzie. W czasie
olimpiady Chińczycy udowodnili światu, że są potęgą i potrafią. Od tego czasu zaczęło się patrzenie
z góry na obcokrajowców, które teraz przejawia się na każdym kroku – mówi Inokomis,
przywołując nieprzyjemne sytuacje, w których nieznajomi tubylcy obrażali ją i w niecenzuralnych
słowach kazali jej się wynosić z Chin.
Polacy mieszkający w Pekinie zwracają uwagę, że nawet po 30 latach spędzonych w Chinach, i
mimo doskonałej znajomości języka i kultury tego kraju, z powodu odmiennego wyglądu zawsze
będą traktowani jak cudzoziemcy. – To jest absolutnie niemożliwe, żeby być traktowanym jako
część społeczeństwa – podkreśla Inokomis.
Z Pekinu Andrzej Borowiak, Polska Agencja Prasowa