Maska, dzięki której porządnie się wyśpimy i zwalczymy
jet lag, maleńki aparat do badania oddechu czy
bezzałogowe systemy latające, to niektóre pomysły na
start-upy założone przez polskich studentów. Coraz
częściej osiągają one sukcesy nie tylko nad Wisłą, ale
śmiało wychodzą na rynki zagraniczne.
Tytuł najbardziej innowacyjnego start-upu w Europie w 2013
roku, przyznany podczas konferencji LeWeb w Paryżu. Ponad
400 tys. dol. zebranych na jednej z platform
crowdfundingowych, to tylko niektóre sukcesy polskiej młodej
firmy – Intelclinic. Założyli ją: student warszawskiego
Uniwersytetu Medycznego Kamil Adamczyk, a także doktoranci Politechniki Warszawskiej – Janusz
Frączek i Krzysztof Chojnowski.
Swój sukces młodzi przedsiębiorcy i naukowcy zawdzięczają masce NeuroOn, która ma poprawiać
jakość naszego snu i monitorować jego przebieg. – Ponad 25 proc. społeczeństwa ma problem z
dobrym snem i budzeniem się wypoczętym. W dodatku, jeżeli zmieniamy więcej niż cztery strefy
czasowe, cierpimy na zespół nagłej zmiany stref czasowych – tzw. jet lag. Do tej pory nie ma
skutecznej terapii tego typu zaburzenia. Nasza maska może okazać się pomocna w takich
sytuacjach – mówi jeden z pomysłodawców maski, Kamil Adamczyk.
Urządzenie monitoruje sygnały biologiczne zbierane z głowy pacjenta m.in. fale mózgowe, ruchy
gałek ocznych, napięcie mięśni, zmierzy też puls, poziom tlenu we krwi. Na mózg oddziałuje z kolei
za pomocą wbudowanych diod LED. Wszystkie sensory, wzmacniacze biologiczne i urządzenie
transmitujące dane znajdują się w jej części elektronicznej. Z kolei obwoluta maski zapewnia
komfort i odizolowanie od światła zewnętrznego. Dzięki temu wygląda jak zwykła opaska
zakładana na oczy przed snem, aby zapewnić nam odpowiednio ciemne warunki. Całe urządzenie
jest zarządzane z poziomu telefonu komórkowego, który łączy się z maską bezprzewodowo.
– Wszystko to pomoże wyznaczyć fazę snu, w której znajduje się pacjent w danym momencie,
określić stopień natlenienia jego krwi, co wiąże się z bezdechem sennym oraz za pomocą terapii
światłem, wpłynąć na rytm dobowy użytkownika – wyjaśnia Adamczyk.
Jak to wszystko jest możliwe? Monitorowanie snu i wpływanie na jego jakość umożliwia
melatonina, czyli hormon podtrzymujący i stymulujący nasz sen. Naukowcy wykazali, że istnieje
korelacja między poziomem tego hormonu, a temperaturą ciała. Dzięki temu, mierząc temperaturę
można też zmierzyć poziom melatoniny. Należy więc tak naświetlać śpiącego w momentach, kiedy
jest najwyższy poziom melatoniny we krwi.
Z drugiej strony w naszym mózgu znajdują się też receptory, które odbierają światło. – To za ich
pomocą możemy trochę oszukać nasz organizm. Dostosowuje się on do świata za pomocą światła,
które do niego dochodzi. Jeżeli w odpowiedni sposób będziemy naświetlać się imitowanym
światłem słonecznym podczas snu, to możemy sterować rytmami dobowymi – mówi Adamczyk.
Z maski mogłyby skorzystać np. osoby starsze, które bardzo często kładą się spać po godz. 20 czy
21, a potem wstają o godz. 3 w nocy. Ich organizm doznaje zespołu przyspieszonej fazy snu, a
maska NeuroOn mogłaby wyregulować ich rytm dobowy. Pomogłaby też zminimalizować jet lag. –
Dzięki niej ludzki organizm zaakceptuje zmianę 2,5 strefy czasowej w ciągu doby, choć w
normalnych warunkach wytrzymuje zmianę tylko jednej – wyjaśnia Adamczyk.
Pomysł młodych naukowców spodobał się nie tylko internautom. Ich firma będzie współpracowała
z amerykańskimi naukowcami, którymi zbada jakość snu żołnierzy, pływających w amerykańskich
łodziach podwodnych. Prowadzi też rozmowy z LOT-em i innymi firmami lotniczymi, ws. możliwości
wprowadzenia masek dla pasażerów pierwszej klasy.
Działalność poza granicami Polski, głównie w krajach anglosaskich, planuje kolejny polski start-up:
MySpiroo. Jego twórcy – Piotr Bajtała, Mateusz Łudzeń oraz dr Łukasz Kotłowski – przygotowali
niewielkie urządzenie, które niczym znany astmatykom pikflometr, będzie monitorowało parametry
oddechowe użytkownika. Wystarczy dmuchnąć, aby wyświetlił się rezultat pomiaru. Wyniki
dokonane przez MySpiroo będą zapisane w telefonie komórkowym. – Naszym celem było
zmniejszyć pikflometr i podłączyć go do smartfonu – tłumaczy dr Łukasz Kotłowski. Swoje
urządzenie młodzi wynalazcy przeznaczyli dla astmatyków, ale także np. dla cierpiących na
przewlekłą obturacyjną chorobę płuc – chorobę górników i palaczy.
– MySpiroo będą mogły wykorzystywać np. matki opiekujące się dziećmi chorymi na astmę, które
nie mogą kontrolować czy dziecko – które jest w szkole – wzięło lek, czy nie ma zaostrzenia
choroby. Kolejną grupą potencjalnych użytkowników są ludzie młodzi, którzy próbują sobie radzić
sobie z astmą. Wreszcie to osoby starsze, którymi opiekujemy się w domu. Jeśli taka osoba powie,
że jest jej duszno, a ma takie urządzenie przy łóżku, to może w nie dmuchnąć. Opiekująca się nią
osoba może zweryfikować, czy wystarczy w takiej sytuacji wziąć lek, czy trzeba raczej zadzwonić
po karetkę – tłumaczy dr Kotłowski.
MySpiroo to jednak nie tylko urządzenie do monitorowania oddechu, ale też rozbudowana
aplikacja, która zbiera dane o lokalizacji pacjenta i przyjmowanych przez niego lekach. “Dla nas to
jest bardzo ważne, aby przewidywać, że w danym regionie rozprzestrzenia się choroba, czy być
może wzrasta zanieczyszczenie środowiska w danym miejscu” – mówi Kotłowski. System jest też
wyposażony z licznik użyć, który pozwoli sprawdzić, czy pacjent pamięta o pomiarach i jest
wystarczająco często monitorowany.
Twórcy urządzenia starają się o certyfikację urządzenia jako produktu medycznego. Planują, że w
przyszłym roku będzie ono już dostępne dla pacjentów. – Będziemy skupiali się na rynkach
anglosaskich, bo tam jest więcej chorych na astmę. Są to też rynki, które wydają więcej pieniędzy
na ochroną zdrowia niż kraje w naszej szerokości geograficznej – opisuje Kotłowski. Polscy
wynalazcy prowadzą też rozmowy z firmą Apple, która jest zainteresowana ich wynalazkiem, bo
nie ma teraz urządzeń związanych z e-medycyną.
Inny polski studencki start-up – Flytronic – jest z kolei jedyną polską firmą, która dostarcza
bezzałogowe platformy latające dla polskiego wojska. – To bardzo młoda firma, założona w 2007
roku przez dwóch absolwentów Politechniki Śląskiej: Wojciecha Szumińskiego i Grzegorza Krupę.
Bardzo szybko udało im się uzyskać inwestora i zbudować pierwszy samolot bezzałogowy, który
mógł transmitować obraz z powietrza na ziemię w czasie rzeczywistym. Był on całkowicie
autonomiczny i sterowany przez autopilota. Takie tempo działania i efekty pracy otworzyły kieszeń
inwestorów nieco szerzej – mówi Przemysław Tomków z firmy Flytronic.
Dzięki temu rok później powstała platforma latająca o nazwie Fly Eye. Od 2008 roku była
rozwijana i przechodziła testy. W efekcie w 2010 roku polskie wojsko zamówiło dwa zestawy takich
systemów bezzałogowych. – Pojechały wraz z polskimi wojskami na misje bojowe, co było ciężkim
sprawdzianem dla tak świeżej technologii – wyjaśnia Tomków.
Dwanaście kolejnych zestawów bezzałogowych systemów latających wojsko zamówiło w 2011
roku. – Było to dla nas sygnałem, że system się sprawdza i warto inwestować w tę technologię. W
2013 roku firma otrzymała status ośrodka badawczo-rozwojowego przyznawany przez Ministerstwo
Gospodarki. Zaś na początku 2014 roku – jako pierwsza w Polsce – uzyskała certyfikat firmy zdolnej
do szkolenia operatorów bezzałogowych platform latających – mówi przedstawiciel Flytronic.
Młodzi wynalazcy już pracują nad kolejnymi konstrukcjami np. samolotem średniego zasięgu, który
będzie miał możliwość m.in. pionowego startu. Kolejna szykowana przez nich konstrukcja pozwoli
na loty o bardzo dalekim zasięgu. – Pracujemy też nad balonami obserwacyjnymi, za pomocą
których można prowadzić długotrwałą obserwację z powietrza. Balon w wersji bezbarwnej może
przez tydzień czy dwa wisieć nad jakimś obiektem i prowadzić obserwacje – dodaje Tomków.
Ewelina Krajczyńska, Polska Agencja Prasowa