Studzienina, cumelek, nachtkastlik, czerstwy chleb to
przykłady wyrazów używanych powszechnie w woj.
podkarpackim, dla reszty najpewniej niezrozumiałych.
Według dr. Ewy Oronowicz-Kidy, językoznawczyni z Uniwersytetu
Rzeszowskiego, zajmującej się m.in. dialektologią, ze szczególnym
uwzględnieniem języka mieszkańców południowo-wschodniej
Rzeszowszczyzny, studzienina to określenie funkcjonujące w języku
mieszkańców tego regionu, ale przede wszystkim tych, którzy mają
korzenie na Kresach.
Studzienina to inaczej zimne nóżki czy galareta z wieprzowych nóżek;
właśnie pod tymi nazwami jest znana w kraju. Tymczasem na Podkarpaciu nikt nie określa tej
potrawy w te sposób. Mieszkańcy regionu, jeżeli nie mówią studzienina, to nazywają ją zwyczajnie
galaretą.
Napływowy mieszkaniec Rzeszowa Krzysztof Zieliński (a przybył aż z Elbląga) powiedział PAP, że
gdy usłyszał słowo „studzienina” po raz pierwszy, nie wiedział co to jest. I choć mieszka w
Rzeszowie już ćwierć wieku, to używa tego określenia rzadko, częściej stosuje wyniesione z domu
rodzinnego „zimne nóżki”.
Innym słowem z początku przez niego niezrozumiałym, a zapamiętanym jako charakterystyczne
dla regionu południowo-wschodniej Polski jest tremo, czyli duże lustro wiszące na ścianie.
Zauważył jednocześnie, że słowo to słyszał tylko od ludzi nieco starszych wiekiem.
Także nachtkastlik (z jęz. niemieckiego mała, nocna szafka) to określenie ciągle używane przez
mieszkańców woj. podkarpackiego i według Oronowicz-Kidy, a także Zielińskiego, powszechne
tylko w tym regionie. Przy czym warto zauważyć, że nachtkastlik wymawiane jest jako „naakastlik”,
z silnym akcentem na „a”, a nawet przedłużeniem tego dźwięku, tak jakby chciało się wymówić
następującą po nim głoskę „h” i w ostatniej chwili rezygnowało się z tego zamiaru.
Wśród typowych dla Rzeszowszczyzny określeń znalazł się też cumelek, czyli smoczek dla
niemowlęcia, a także kwaśne mleko, czyli zsiadłe, oraz czerstwy chleb, czyli taki nie najświeższy.
– Tutaj mówimy “kwaśne mleko”, “czerstwy chleb”, podczas gdy w kraju używane jest raczej
określenie “zsiadłe mleko”, “suchy chleb”, których na Rzeszowszczyźnie praktycznie się nie używa”
– zauważyła Oronowicz-Kida.
Zieliński wymieniając charakterystyczne dla Rzeszowa i okolic określenia, zwrócił uwagę na cwibak,
który w Polsce znany jest jako keks.
Szef Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie Damian Drąg wspominał w rozmowie z PAP, że jako
młody chłopiec został upomniany przez nauczycielkę języka polskiego za użycie słowa „łachy”
określającego odzież roboczą. Tymczasem obecnie mianem tym nazywane są na Podkarpaciu
ubrania, najczęściej w kontekście dość pogardliwym, lekceważącym, np. „sprzątnij z fotela te
łachy”.
Zaskoczeniem dla turystów odwiedzających region podkarpacki mogą być też nazwy niektórych
przedmiotów czy produktów. I choć same słowa będą im dobrze znane, to będą mieć one inne
znaczenie. Jak np. borówka. Na Podkarpaciu borówkami nazywane są czarne jagody, z którymi
robi się latem pyszne pierogi. W pozostałej części kraju owoc ten nazywany jest właśnie czarną
jagodą, natomiast borówka to czerwony owoc borowiny, podobny do żurawiny, i tak jak ona,
dodawany np. do mięsa.
Podczas zakupów na targu turystę zadziwić może też różnorodność nazw słodkiego owocu jeżyny.
W zależności od zakątka regionu nazywana jest ona drapakiem (zapewne ze względu na ostre
kolce), czernicą (tu znaczenie ma jej barwa) czy ostrężyną. Podobnie jest z bławatkiem, który
nazywany jest też chabrem, a gdzie indziej – modrakiem.
Przyjezdny powinien też uważać w restauracjach, aby zamawiając na obiad sznycla, zamiast
spodziewanego kotleta nie otrzymać mielonego.
Wśród typowych dla regionu określeń znalazł się też zwrot „ta litra”, brzmiący jak błąd językowy.
W okolicach Rzeszowa często można usłyszeć: „kup dwie litry mleka”, „zagotuj litrę wody”.
Zdaniem językoznawczyni forma żeńska rzeczownika litr, czyli ta litra, jest bardzo
charakterystyczna dla Rzeszowszczyzny i powszechnie używana, także przez ludzi wykształconych.
Drąg opowiada, że wychowując się w podrzeszowskiej wsi, jako dziecko często słyszał zwroty:
„publiczyć” czy „kłopić”, znaczące w pierwszym wypadku publiczne karcenie, osądzanie kogoś za
złe postępowanie, a w drugim przypadku – ostre upomnienie, skarcenie. Oba określenia obecnie
używane są rzadko, wyłącznie przez ludzi starszych i tylko w niektórych zakątkach regionu;
traktowane są jako wyrażenia gwarowe.
W ocenie językoznawczyni najbardziej typowym dla Polski południowo-wschodniej jest zwrot idę
czy wychodzę „na pole”, podczas gdy cała Polska wychodzi „na dwór”. Jest to jednak określenie
już tak powszechnie cytowane, tak często podawane jako przykład regionalizmu, że jeżeli usłyszy
je np. mieszkaniec stolicy, który mówi „na dwór”, to nie zdziwi się zanadto.
Agnieszka Pipała, Polska Agencja Prasowa