Harlem pada ofiarą gentryfikacji i grozi mu
przekształcenie w turystyczny skansen. Nadal
jednak jest i będzie źródłem inspiracji – przekonuje
w rozmowie Tomasz Zalewski, wieloletni
korespondent PAP i autor książki “Harlem” –
portretu słynnej “czarnej” dzielnicy Nowego Jorku.
PAP: Jak trafił Pan do Harlemu?
T.Z.: Przyczyną była ciekawość, jak ten słynny Harlem
wygląda dzisiaj. 20 lat temu, gdy przyjechałem do Nowego Jorku, raczej się tam nie jeździło. Raz
wybrałem się ze znajomymi posłuchać chórów gospel w Abyssinian Baptist Church. Harlem był
wtedy niebezpieczny, nie miał dobrej opinii. Przez następne lata dochodziły mnie słuchy, że się
zmienia. Gdy po raz kolejny przyjechałem, w 2012 r., zastałem już inną dzielnicę – znacznie
bardziej elegancką, bezpieczną. Nastąpił proces gentryfikacji – podnoszenia estetyki miejskiej,
jakości życia. Wciąż jednak ci biedni są najczęściej czarni. Nadal stanowią większość mieszkańców,
ale jest ich coraz mniej. Ci, którzy się wprowadzają w ich miejsce to na ogół dobrze sytuowani
biali.
PAP: Co pociąga białych w czarnej dzielnicy? Nagle stała się modna?
T.Z.: Pod koniec lat 90. zaczęły się takie przeprowadzki; mieszkanie w Harlemie było znacznie
tańsze niż życie na Dolnym Manhattanie, gdzie ceny nieruchomości szły gwałtownie w górę. Część
mieszkańców przenosiła się na Brooklyn, część do Harlemu. Mieszka tam też wielu białych, którzy
interesują się kulturą afro-amerykańską czy też mają społecznikowskie zacięcie. Ciekawiło mnie,
czym jest Harlem dziś – po 80 latach od Harlem Renaissance, rozkwitu kultury afro-amerykańskiej,
narodzin jazzu, epoki swingu.
PAP: Jaki wydaje się Panu Harlem z dzisiejszej perspektywy?
T.Z.: Harlem od razu kojarzy się z Apollo Theater, gdzie debiutowały gwiazdy muzyki popularnej i
jazzu, jak Aretha Franklin czy Ella Fitzgerald albo klubem Savoy Ballroom. W Harlemie został
odkryty talent Billie Holiday. To miejsce z ogromną liczbą klubów jazzowych. A gdy przyjeżdża się
za dnia – pusto. Zwyczajna dzielnica. Te same sklepy, domy towarowe, jak w każdej innej
dzielnicy.
Większość klubów z dawnych lat już nie istnieje – niby jest Cotton Club, ale nie ma on wiele
wspólnego z oryginalnym klubem. Był przy Lennox Avenue, ale został zamknięty. Dziś stoi w
zupełnie innym miejscu. Został szyld i poniedziałkowe występy tancerek – próby odtworzenia
dawnej epoki. Inny klub, który jeszcze niedawno istniał, a został zamknięty, gdy się wprowadzałem
to Lennox Lounge, na rogu Lennox i 124. ulicy. Kluby nie są w stanie utrzymać się finansowo.
Dominują kościoły – od zawsze odgrywały ważną rolę w integrowaniu społeczności. Są ich setki. W
tych najlepszych pieśni gospel śpiewają fantastyczne chóry. W takich chórach debiutowały przyszłe
gwiazdy, np. Whitney Houston. Kościoły pełnią funkcję wieloraką – są także ośrodkami kultury,
spotkań towarzyskich. A przede wszystkim są ogromnie ważną instytucją społeczną. Nie brakuje
także meczetów.
PAP: Czy Harlem nadal przypomina kulturowy tygiel, którym był w czasach swojej świetności?
T.Z.: Jak najbardziej. Wielu czarnych się wyprowadza, wprowadzają się biali. Ale wprowadza się
także wielu mieszkańców dawnych kolonii, zwłaszcza francuskich. Na ulicach słyszy się wiele
języków. Ulice, które kiedyś były słynne z handlu narkotykami, dziś wypełniają restauracje,
serwujące regionalne jedzenie z krajów afrykańskich. Jest też mnóstwo Latynosów, głównie z
Ameryki Środkowej. Jest to ogromny tygiel, a te restauracje zakładają na ogół Włosi, Francuzi,
którzy wietrzą dobry interes – do Harlemu płyną ogromne pieniądze, wraz z zasiedlaniem się
majętnych ludzi. Można spodziewać się powstawania nowych restauracji, klubów, instytucji.
PAP: Czy Harlem nadal jest centrum kultury czy jest już tylko jej skansenem, muzeum?
T.Z.: Wielu czarnych “przywódców” jest zaniepokojonych. Harlem zamienia się w atrakcję
turystyczną. Wszyscy wiedzą z przewodników, że to kolebka jazzu nowojorskiego, więc te kluby
dostosowują się do ich oczekiwań, grając dawne odmiany jazzu, jak be-bop czy swing, jak w
Cotton Clubie. Ale obok takiej cepelii żyje sztuka aktualna – w klubach grają młodzi muzycy. Zdają
sobie sprawę z tego, że nie da się tylko imitować sztuki przeszłości, szukają własnych środków
wyrazu.
Nie odcinają się od tradycji Harlemu, czerpią z niej inspirację – pamiętają o
dawnych mieszkańcach – Jamesie Baldwinie, Ralphie Ellisonie, słynnych jazzmanach i działaczach
społecznych. Są plastycy, fotografowie, pisarze, muzycy. Sztuka jest tam stale obecna. Harlem
staje się mekką dla artystów – także białych, których przyciągają niższe czynsze. Obawiają się
jednak, że wkrótce także Harlem stanie się dla nich zbyt drogi. Dzielnica pada ofiarą gentryfikacji.
Myślę jednak, że Harlem nadal jest i będzie źródłem natchnienia i inspiracji.
PAP: Hotel Theresa, jeden z architektonicznych symboli dzielnicy, przekształcono w biurowiec. Czy
Harlemowi nie grozi wykorzenienie? Zbyt agresywna gentryfikacja?
T.Z.: Theresa została zamknięta w momencie kryzysu w latach 70., gdy Harlem przekształcił się w
getto, pełne przestępczości i nędzy. Wszyscy, którzy mogli się wynieść, uciekali – szukali lepszych
perspektyw, lepszych szkół, lepszej jakości życia. Teraz, przy tej samej ulicy powstaje nowy hotel.
Jest ryzyko, że dzielnica zamieni się w skansen dla turystów. Trwa walka między deweloperami a
działaczami, walczącymi o zachowanie dawnej tkanki budowlanej i ducha dawnego Harlemu.
Starają się wciągnąć historyczne budynki do rejestru zabytków, by uniknąć ich burzenia.
PAP: Nie odradzałby Pan zamieszkania w Harlemie?
T.Z.: Wręcz przeciwnie. To miejsce jest fascynujące.
Rozmawiał Piotr Jagielski, Polska Agencja Prasowa