Szkoły polonijne borykają się z brakiem
odpowiednich podręczników, ale to tylko otwiera
listę problemów, które sprawiają, że edukacja
ojczysta za granicą jest prawdziwym wyzwaniem –
mówi PAP prof. Dorota Praszałowicz z Instytutu
Amerykanistyki i Studiów Polonijnych Uniwersytetu
Jagiellońskiego.
Jak wyjaśnia profesor, listę problemów otwiera brak
spójnego systemu szkolnictwa polskiego za granicą i brak
analiz dotyczących oświaty polonijnej. – Szkoły polskie są na ogół prowadzone z inicjatywy
oddolnej. Każdy prowadzi szkołę, jak chce i jak umie. Stąd bierze się autonomia poszczególnych
placówek. Z tego powodu trudno oszacować, ile dzieci i młodzieży polskiej uczy się przedmiotów
ojczystych (język polski, literatura, historia, geografia, często religia) poza granicami Polski. Gdyby
wszystko było sterowane odgórnie, choćby przez MEN, to łatwiej byłoby ogarnąć sytuację – zwraca
uwagę.
Gdzie się uczą młodzi Polacy? Korzystają głównie ze szkół społecznych, zakładanych i
prowadzonych przez samych migrantów. Znacznie mniej jest szkół finansowanych przez władze
Polski, czyli Szkolnych Punktów Konsultacyjnych, które podlegają Ministerstwu Edukacji Narodowej.
Nauczaniem w szkołach polonijnych może być objętych ok. 90 tys. uczniów (z czego 15 tys.
uczęszcza do szkół finansowanych przez państwo polskie) i – jak powiedziała profesor – stanowią
oni prawdopodobnie tylko 10 proc. dzieci i młodzieży polskiej za granicą. Najlepsza jest sytuacja w
Wielkiej Brytanii, gdzie około jednej czwartej polskich dzieci chodzi do sobotnich szkół i uczy się
przedmiotów ojczystych. Także tam zarejestrowanych jest najwięcej takich placówek (ponad 110),
dość dużo jest ich też w Niemczech (ok. 50). W sumie w bazie internetowej prowadzonej przez
Ośrodek Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą zarejestrowanych jest 336 szkół (2013), ale
funkcjonują też takie, które się nie zarejestrowały.
Szkoły prowadzą nauczanie uzupełniające i zwykle działają w sobotę lub w godzinach
popołudniowych (raz lub dwa razy w tygodniu). Ich kadra – jak mówi profesor – na ogół ma
wysokie kwalifikacje. – Nie ma właściwie problemu z brakiem nauczycieli. Wielu dobrze
wykształconych Polaków na co dzień pracuje za granicą poniżej swoich kwalifikacji. Z
przyjemnością zatem zgłaszają się jako wolontariusze do sobotniej szkoły polonijnej. Ich
wynagrodzenie jest symboliczne i pokrywa jedynie koszty dojazdu do szkoły i skromnego posiłku.
Przykładowo w jednej ze szkół w Wielkiej Brytanii nauczyciel przedmiotów ojczystych dostaje za
sobotę 20-30 funtów, podczas gdy woźny otrzymuje za przebywanie w szkole w tym czasie 60
funtów – dla niego są to po prostu nadgodziny – opisuje Praszałowicz.
W przypadku dzieci urodzonych już za granicą, pochodzących z małżeństw mieszanych, lub
potomków dawnych imigrantów, w coraz większym stopniu potrzebne są programy nauczania
języka polskiego jako drugiego, czyli języka odziedziczonego. I tu szczególnie ważne – zauważa
profesor – by państwo polskie kładło nacisk na kształcenie nauczycieli dla szkół polskich za granicą
poprzez specjalistyczne studia na uczelniach krajowych i zagranicznych. Potrzebne jest także
doskonalenie zawodowe nauczycieli uwzględniające, oprócz metod nauczania, także tematykę
edukacji międzykulturowej oraz dwujęzyczności.
Poważnym problemem szkół polonijnych jest brak podręczników. – Nie ma żadnej serii
podręczników układających się w logiczną całość. Nauczyciele często wykorzystują zatem
podręczniki, które są przeznaczone dla szkół krajowych. Jednak te pisane są dla szkół ogólnych, w
których zajęcia odbywają się przez pięć dni w tygodniu. Materiału w nich zawartego nie da się
zmieścić w czasie nauczania szkoły sobotniej. Ponadto książki, przewidziane dla szkół za granicą,
nie uwzględniają trudności, jakie mają z językiem polskim mali migranci – wyjaśnia prof.
Praszałowicz. I apeluje o pomoc państwa w przygotowaniu całych serii podręczników dla
wszystkich grup wiekowych – od przedszkola do matury – oraz dla różnych poziomów znajomości
języka. Przykładem podręczników, które powinny stać się początkiem takich serii, są – wskazuje
Praszałowicz – prace Agnieszki Rabiej: „Lubię polski! Podręcznik do nauki języka polskiego jako
drugiego dla dzieci” oraz Magdaleny Szelc-Mays: „Piszę na A”.
Wyzwań jest więcej. Zadaniem polonijnej szkoły musi być nie tylko przekazanie dziecku znajomości
języka i kultury polskiej, aby czuło ono związek z krajem rodziców, dziadków, ale i pomoc w
integracji ze społeczeństwem przyjmującym. – Często rodzic nie posyła dziecka do polskiej szkoły,
ponieważ boi się “gettoizacji” – tego, że szkoła zamknie dziecku drogę do integracji z rówieśnikami
w nowym kraju – zauważa profesor.
Dodatkowe obawy wynikają z misji, którą przyjmowały na siebie w przeszłości wszelkie instytucje
stworzone w diasporze i skierowane przeciw procesom integracji ze społeczeństwem
przyjmującym. W dobie poważnego zagrożenia kultury polskiej, jaką niosły ze sobą zabory, wojny
oraz ucisk komunistyczny, walka o podtrzymywanie ciągłości kulturowej na obczyźnie wiązała się z
lękiem przed nadmiernym wchodzeniem w nowe otoczenie. Dzisiaj – mówi profesor – gdy tamte
obawy są nieaktualne, integrację migrantów należy traktować jako proces naturalny, który w
niczym nie zagraża poczuciu związku z krajem pochodzenia. Z badań migracyjnych wynika wręcz,
że migranci wchodzą w nowe społeczeństwo poprzez własne struktury, wśród których ważne miejsce zajmuje szkoła przedmiotów ojczystych.
Beata Kołodziej, Polska Agencja Prasowa